can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 5 - Stary pasat Krzysztofa K.



Dzień 5 - Stary pasat Krzysztofa K.

Dziś na pokładzie po raz pierwszy pojawiły się nie śmiało tu i ówdzie jakieś książki i czasopisma. Wiem, co co niektórzy mogą myśleć, że autor mógł mieć na myśli ale proszę o nie stosowanie nad interpretacji. Wspominając o czasopismach miałem na myśli nie jakieś tam pospolite świerszczyki tylko bardziej tematykę marynistyczną w stylu yachting magazine. Choć pewnie kiedyś świerszcze też wyjdą z trawy i spod materacy, dziś już słyszalem kawał o myśliwym, misiu i fajce, kto nie zna to jego strata ale ewidentnie atmosfera się rozluźnia. Zasłużyliśmy bo przez ostatnie półtorej doby ostro nas przetyrało.

Znowu cudem udało się naprawić po raz wtóry code zero ale to już naprawdę chyba po raz ostatni bo sprawy poszły już tak daleko, że zaczeliśmy do napraw żagli używać akcesoriów wędkarskich a to trochę tak jak by budować tratwę z zapałek.
Woda jest ale jak wiecie nie ma internetu. Ja się jednak nie poddaję i pozostaje optymistą że tak jak wszystko internet też do nas wróci.

Cała drogę z Kanarów płyniemy passatem. Wiatr ten od zawsze władał Atlantykiem. Jego charakterystyką jest przewidywalna stałość, siła i kierunek, nie dziwi mie to czemu Niemcy z grupy volkswagena nadali taką nazwę jednemu ze swoich top selerów. My dopiero dziś bardzo powoli zaczynamy odczuwać prawdziwy passat, choć na razie tak na prawde to go tak dopiero lekko muskamy nie mogąc się doczekać na wiecej nie śmiało przebijającego się słonca.

Prawie w każdym znanym nam hiszpańskim mieście głowny plac nazywa sie Piazza Colon a jak nie to na pewno jedna z głownych ulic nazywa sie Caja Colon. Zastanawiające jest to że po drugiej stronie oceanu gdzie Krzysztof K dojechał ze swoją drużyna nazywa się Piazza de Armes i nazwą nawołuje do zbrojności. Wczoraj na nocnej wachcie zastanawialiśmy się z Mario i Maćkiem kim byli ludzie płynacy tędy przed nami, tak jak my zaczynając swoją drogę w Grand Canari pięćset lat temu. Płyneli na kraniec świata gdzie ich statek mógł spaść w czeluści piekielne spadając z łapy krokodyla czy czegoś równie głupiego. Kolumb, który rzekomo według niektorych teorii miał pochodzić z polskich Jagiellonów w drugiej lini od Warneńczyka płyną do Indi ale nawet on musiał czuć wielki niepokój co ich czeka. Załoga pewnie nie grzeszyła zbyt wielkim ilorazem inteligencji a raczej składała sie z niezłych zbirów szerzac na nowym lądzie krwawą brutalność wśród autohtonów. Siedząc sobie na pokładzie naszego katamaranu od razu poczuliśmy się dużo lepiej bo po pierwsze wiem dokąd płyniemu i łapa krokodyla nam nke straszna a po wtóre nasze nastawienie do ludności lokalnej jest jak najbardziej pozytywne jeśli tylko pinia colada będzie odpowiednio schłodzona i homar świeży. Fajnie jest tak sobie pomażyć o tym co nas na pewno nie uchronnie już wkrótce czeka. Na marginesie to ciesze się że nie płyniemy do Brazyli bo jeśli wpłynelibyśmy w szerokości końskie to los mój byłby już przesądzony. Średniowieczni żeglarze stojąc we flaucie w beskresie oceanu nawet po miesiącu zjadali swe konie. Wśród naszej załogi pewnie za konia pierwszy robił bym pewnie ja gdyż nastepny w kolejce sięga mi do połowy głowy i nie nakarmił by pozostałej siódemki. Żeglując dalej na zachód pocieszam się że nie będę koniem i myślę o mojej ukochanej córeczce która dziś wyprawia imprezkę w stylu kowbojskim świętując swoje czwarte urodziny w stajni naszej przyjaciółki.

Over,

Filip



Previous | Next