can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 15 i pól - Aruba, Jamaica I wanna take you



Dzień 15 i pół - Aruba, Jamaica  I wanna take you

Przed rejsem spotkałem się z moim brokerem ubezpieczeniowym żeby wykupić polise na wyjazd. Stwierdziłem że na wszelki wypadek kupie na miesiąc i na cały świat bo wypływamy z Hipszpani, potem jakieś dziwne państwa wyspy na karaibach a wracamy do domu samolotem przez stany. Na szczęście broker wypisując polise kurtuazyjnie zapytał gdzie i po co wyjeżdżam że mnie tak długo nie będzie. Dla mnie to było oczywiste że wybieram się w rejs przez Atlantyk, przecież myślałem o tym prawie od roku. W tym momencie ręka brokera wypisująca odręcznie polise się zatrzymała. Zapytał się czy sobie nie żartuje. Ja powiedziałem że oczywiście że nie, że się na rejs przygotowuje od dawna i że jestem w pełni zwarty i gotowy żeby za dwa dni wsiąść do samolotu, który zabierze mnie na start na Grand Canarie. Broker zdębiał i zacząl przegladać jakąś książeczkę z warunkani różnych polis i zadawać masę dodatkowych pytań. Ostatecznie okazało się że potrzebuje polise V3. Żeglarstwo oceaniczne powyżej dwustu mill morskich od brzegu zostało uznane jako sport ekstremalny o najwyższym wspólczynniku ryzyka czyli V3 przez firmę Allianz z Monachium. Po dodaniu faktu że są to regaty,  mimo że startujemy w nich nie komercyjnie stawka wyszła taka jak bym kupował ubezpieczenie na bycie wniesionym przez Szerpów na Mount Everest. Pytałem się go dlaczego właśnie tak jest bo wydawało mi się to lekką przesadą. W odpowiedzi usłyszałem korporacyjną linię że firma Allianz bazuje swoje stawki i klasyfikuje polisy zgodnie z prowadzonymi przez siebie od dziesiątków lat statystykami wypadków
i ofiar. Trochę mnie to zmroziło ale postanowiłem przemilczeć ten fakt przed najbliższymi.
Dziś nareszcie wróciliśmy do zasięgu helikopterów ratunkowych. Już od paru godzin jesteśmy bliżej niż dwieście mill morskich od St Luci, mój broker z Allianza napewno już przestał sie tak martwić. My najwyraźniej też przestaliśmy się martwić bo trochę odpieliśmy wrotki i na przedostatnim już wspólnym zachodzie słońca na oceanie. Wszystkie wachty zgromadziły się razem żeby symbolicznie świetować tradycyjny wieczór kapitański z resztkami znalezionego wina i pozostającą po obiedzie sałatką z makaronem bez sałaty. Czując rychłe nadejście lądu zacząłem dwa dni temu, zaraz po sztormie czytać znalezioną na pokładzie książkę "Jachty utracone". Książka ta pieczołowicie opisuje tragedie kilkudziesięciu jachtów, które zatoneły na różbych akwenach świata w ostatnich latach. Każdy przypadek zawiera dokładny opis jachtu, załogi, analizę tego co się stało i tego co powinno było się stać. Naprawde pasjonująca lektóra oceaniczna, nie wiem czyja jest ta książka ale zabrał ją mój człowiek. Są tam opisy dwóch ostatnich zatonięć jachtów biorących udział w naszych regatach, oba poszły na dno przez utratę płetwy sterowej. To nam raczej nie grozi bo płetwy sterowe na katamaranie są krótkie, bardzo mało wydajne i nie najtrudniejsze do zastąpienia jakąś prowizorką. Książka ta opisuje też jak kilka lat temu w naszych regatach utopił się młodszy brat słynnego Alberta Hitchkoka i wiele innych równie pokrzepiających na duchu przypadków. Jest tam też rozdział o tym jak  trzydziesto dwu stopowy slup o nazwie Pionier zatonął w regatach z Cape Town do Rio po tym jak na środku Atlantyku uderzył w płetwala błekitnego. W książce znajduję się też masa przykładów jachtów które wyrżneły w lekko podtopiony kontener który gdzieś kiedyś wypadł z jakiegoś statku towarowego. Nie poruszaliśmy do tej pory na forum publicum tych tematów, czasami tylko coś pojawiało się w śród rozmów wachtowych w małych pod grupkach. Wygląda na to że dla większości największym oceanicznym koszmarem jest bycie obudzonym przez zimną wodę zalewającą w nocy koję. Sytuację gdzie pozostają sekundy do wyskoczenia na pokład i złapania czegokolwiek co mogło by przedłużyć życie rozbitka na tratwie, która po chwili staje się drugim dość nie chcianym domem. Według mojej nowej lektury co roku około tysiąca jachtów wchodzi w kolizję z nie zidentyfikowanym obiektem podwodnym. Brzmi to strasznie, ale starając się być orginalnym ja szczerze muszę wyznać że mnie najbardziej zawsze w sytuacjach oceanicznych przeraża nagły atak wyrostka robaczkowego i jego wylanie. Operacja na środku oceanu przez nie wykwalifikowanych ludzi i bez prawdziwych środków przeciwbulowych tak mnie przerażała że przed nastepnymi takimi regatami chyba dobrowolnie poddam się operacji wycięcia tego wyrostka.

Meta już blisko wiec czas na jakieś drobne podsumowanie rejsu. Najważniejsza jest dobra, zgrana i umiejętna załoga. Tu absolutnie czapka z głowy dla Jarka i Maćka za wyśmienity dobór załogi. Absolutnie żaden z nas nie jest pozbawiony często i dość sporej ilości wad, które z lubością tu piętnowałem. Na szczęście okazało się że każdy z nas ma też więcej zalet niż wad. Nigdy nie płynąłem w żadnym rejsię z tak dobrą załogą. Jeśli mógł bym kogoś zmienić w naszym składzie to absolutnie nie wymienił bym nikogo. Podsumowując jeden z kluczowych czynników dla których tak wysoko oceniam załogę to wzajemne zrozumienie i poszanowanie otaczającego nas żywiołu co u każdego prawdziwego żeglarza wzbudza szacunek do współ załoganta. Ci którzy mnie dobrze znają wiedzą że oceniając załogi z poprzednich rejsów z reguły daleki jestem od lukrowania załogantom a w prost jest wielu ludzi których już nigdy nie wpuszcze na pokłady łódkek na których pływam albo nie wsiąde na pokład łódek na których oni już są. Naprawde fajnie choć raz być w tak odwrotnej sytuacji. Kolejną kluczową sprawą jest dzielność morska jednostki. Lagunka okazała się być naprawde mocnym i wygodnym domem dla naszej załogi, tu znowu nie jest to dobry komentarz wygenerowany przeze mnie ze wzgledu na dobro Dobrych Jachtów, która to firma zorganizowała nasz wspaniały wyjazd i jest w Polsce przedstawicielem katamaranów firmy Lagoon. Łódka po prostu się sprawdziwa i cało i zdrowo w kąplecie dowiozła nas do celu. Jedyne uwagi krytyczne muszę mieć do jak już wcześniej wspomniałem przeze mnie sympatycznego armatora. My nie popłyneliśmy w ten rejs jako opłacana załoga wynajeta do przerzucenia jachtu przez Atlantyk na zimowy sezon charterowy. My wynajeliśmy jednostkę na zasadach komercyjnych do startu i udziału w regatach przez Atlantyk. Łódka miała zakontraktowane żagle przednie do pływania oceanicznego w pasatach oraz zgodnie z wymaganiami organizatora regat ARC powinna na pokładzie posiadać łącze internetowe zdolne do odbioru mailowej prognozy pogody, komunikatów ostrzegawczych i informacji o pozycji innych łódek. U nas dodatkowr żagle przednie uszyte były niedbale, tak jak co najwyżej na mazury a nie na znacznie bardziej wymagający ocean. Jak już opisywałem w przeciwieństwie do fabrycznych żagli podstawowych absolutnie nie zdały egzaminu, przyjechały na łódkę tuż przed wypłynięciem i nie zostały przez armatora nigdy wypróbowane ani odpowiednio strymowane z rolerem. To samo tyczy się internetu na pokładzie Blue Waves. Posiadaliśmy najbardziej podstawowy zestaw który być może nadaje sie na offshore ale najwyrazniej nie oceaniczny. Szlak go trafił po trzech dniach, też znalazł się na łódce tuż przed regatami i nikt go nie przetestował. My mieliśmy szczęście nie wpłynąć w oko cyklonu bo na lądzie czuwał nad nami z routingiem mój przyjaciel Świstak ale nie wiem czy czulibyśmy się równie komfortowo jeśli bym go nie znał i ktoś taki jak on by nam nie pomagał. Dla tych co mają zamiar wybrać się kiedyś w podobną podróż mogę przekazać kilka dość absurdalnie prostych rad. Prócz wyśmienitej załogi i jak najdzielniejszej jednostki jaką się da zorganizować weźcie jak najlepsze i jak najmocniejsze żagle jakie możecie. One są waszym napędem i to od nich zależy nie tylko wasz ranking w regatach ale i wasze bezpieczeństwo. Weźcie też w miarę możliwości jak najwiecej żagli dodatkowych i zamiennych i nieskończoną ilość różnego materiału do ich naprawy. Dodatkowo przyda się na pewno spora ilość zapasowych lin, dużo dynemy o różnych średnicach i kilka zapasowych bloczków dużego udzwigu. Zapas słodkiej wody komfortowo starczający do mety w razie awari odsalarki i samoster zewnetrzny jak by padł autopilot. Miło by było też mieć hydrogenerator lub baterie słoneczne. Płynąc na jednostce jedno kadłubowej wziąl bym na pewno zapasową płetwe sterową a przed wyruszeniem w trase sprawdził bym mocowanie kila. W każdej lódce zrobił bym pełną inspekje masztu i takielunku bo w najlepszym wypadku znajdą się dodatkowe miejsca które należy oklejić szarą taśmą żeby nie cieły lin i nie targały żagli. Na koniec należy pamiętać żeby w czasie całego trwania rejsu nie zapomnieć że jest to przyjemność i prawdziwa męska przygoda, jedna z niewielu które pozostały w coraz bardziej cywilizowanym świecie. Warto też spisać kilka wspomnień żeby na starość kiedy ciało odmówi już posłuszeństwa muc wrócić myślami do dawnych czasów moderowanego heroizmu. Wstępując dumnie do klubu noszących czerwone portki bedę starał się zawsze pamiętać ten wspaniały rejs, bo jak to mówi Inge żadne przejście Atlantyku nie jest nigdy takie same a to z naszymi północnymi wiatrami i dwoma ósemkami ocenił na midium-well. Schodząc na ląd zaczynam snuć kolejne plany żeglarskie. Następnym razem do walki z żywiołem bedę szukać łódki jedno kadłubowej o zacięciu regatowym gdzie koje są przechodnie albo wougle ich nie ma ale szybciej wraca sie do ukochanych. No i chciał bym zarobić prawo do gwizdania na pokładzie a do tego trzeba opłynąć Horn. To już jednak temat na kolejne wspomnienia.

Mete przekroczyliśmy na wachcie Maćka w środe rano o godzinie 4:27 czasu pokładowego UTC z muzyką Beach Boysów na pełny regulator, ubrani w kostiumy żeglownych pingwinów z Madagaskaru. Zakład kiedy przyjedziemy wygrał Jarek. Cały rejs zajął nam 15 dni i 16 godzin i 3minuty. Obroniliśmy honor polskiej bandery i wygraliśmy w naszej klasie katamaranów 4b i według przelicznika i fizycznie na mecie, uzyskując bezwzględne pierwsze miejsce z całą konkurencją kilka dni za nami. Zostaliśmy też  2dzy wsŕód wszystkich klas katamaranów według przelicznika (choć uwarzamy że przelicznik pierwszej łódki był za niski i nie do szacowany z racji że nie była to łódka nie produkcyjna tylko custom ze źle z pomiarowanym a nie nadanym przelicznikiem). Przypłyneliśmy też jako 5ci w klasyfikacji fizycznej wśród wszystkich katamaranów, wyprzedziły nas tylko customy i prawdziwe katamaranowe ścigacze.  Jesteśmy z siebie dumni zrealizowaliśmy wiecej niż zakładany plan minimum bycia w jakiejkolwiek klasyfikacji na podium. Jesteśmy też pierwszą polską załogą w St Luci co mimo wielu nie powodzeń technicznych bardzo nas cieszy. A teraz myślimy już tylko o tym żeby się trochę wyspać i pójść na kolacje porzegnalną do legendarnej knajpy koło Rodney Bay czyli do The Spinnakers. Potem już tylko podróż do utesknionego domu na abstrakcyjnie wydawające się z obecnej perspektywy białe święta Bożego Narodzenia.

Over,

Filip Wójcikiewicz. Autor: "Tango Atlantico" - wspomnienia z transatlantyckich regat ARC 2014 w czternastu i pół taktach.



Previous | Next