can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 9 - Chmury, dziury i mokra robota



Dzień 9 - Chmury, dziury i mokra robota

Kobiety to mają jednak fajnie. Słabe dni tylko raz w miesiącu. Ja ewidentnie jestem dużo bardziej chumorzasty bo raz w tygodniu przechodzę okres niżowego samopoczucia. W zeszłym tygodniu to chyba też była środa, a może czwartek. Sam już nie pamiętam ale na pewno jest to dość regularne. Dni zaczynają coraz bardziej zlewać się w jedną całość. Płyniemy na czasie UTC czyli Greenwitch. Tak robi wielu żeglarzy. To ułatwia życie pokładowe a lecąc cały czas na zachód mimo wolnie zmieniamy strefy czasowe. Pierwsze wachty zaczynałem o ósmej rano gdy wstawało słońce i swoim ciepłem pozytywnie nastrajało mnie do życia. Od tego czasu przejechaliśmy już szmat czasu i przeszliśmy przez trzy zmiany wacht. Teraz wstając o ósmej rano widzę ciemnoś i nie nastraja mnie to zbyt pozytywnie. System mam trochę rozwalony bo co trzy dni śpię inaczej. Na wachcie kapitańskiej było ekstra bo przerwa osiem godzin między dwunastą w nocy a ósma rano dawała szanse na naprawde dobre funkcjonowanie. Strzelalo sie cztery godzinki od ósmej rano do dwunastej w południe. Potem ciurkiem kambuz i przysłowiowe obieranie ziemniaczków na obiad i wieczorna wachta miedzy dwudziesta a północą. Nastepna zmiana była kilerska bo człowiek zasuwał od szesnastej do dwudziestej a potem kolacja, gatka szmatka a czasami jakiś filmik, odrobina snu i kolejna wachta od czwartej do ósmej rano. Potem znów troche snu i kambuz. Ostatnio miałem wachty od południa do szesnastej, co pozwalało ominać kwestie kambuza, który nie tylko dla mnie nie jest ulubionym tematem. Potem przerwa i kolejna wachta od północy do czwartej rano. Jako nocny Marek wolałem jednym ciągiem,  bez snu robić przerwy między wachtami. Tak  żeby potem zasnać nad ranem jak małe dziecko i nie słyszeć całego tego świstu, gwizdu, waleń fal o wewnetrzne strony pływaka tak jak by chciały rozerwać katamaran na dwie części. Kto płynął po oceanie to wie o czym mówie. Audio na jachcie tak samo jak zapachy jest trudne do opisania. Każdy nowy dzwięk może być smiertelnym niebezpieczeństwem dla jachtu i dla załogi. Coś może pęknąć, rozszczelnić się i zacząć zalewać jacht od zenzy. W pierwszym tygodniu ani ja ani wiekszość załogi nie przespaliśmy jednym ciurkiem dłużej niż godzinę bez wyskakiwania na pokład z kamizelką w ręku i sprawdzania co się dzieje i czy nie trzeba wskakiwać na tratwe. Teraz kakafonia odgłosów jest już na tyle znajoma że zastanawiam się co to bedzie po powrocie do domu. Moje ucho wyczulone na nocne głosy w domu. Zawsze wychwytujące prawie bezszelestny tupot Poldka, który niczym stelth fighter co noc z kocykiem wpada do nas pod pościel. Czy Róża, która nie omieszka przechodzac do naszej sypialni szeptać tata choć ze mną siusiu bo boję się być w łazience sama. Strasznie już tęsknie za tymi dzwiękami i wolał bym dużo bardziej słyszeć je w nocy niż piekielne odgłosy naszego jachtu, który co  noc wydaje sie rozlatywać i tonąć w moich snach. Zmęczenie organizmu jest ewidentne. Czas właczyć wyższy bieg, niektórzy co lepiej mnie znają twierdzą, że jestem czasami bezwzględny. Plusem w tej negatywnej ocenie jest to że też jestem taki w stosunku do samego siebie i wiem że nadal twardo muszę stać na nogach do czasu trwania naszego morskiego maratonu.

Wczoraj wieczorem po dniu skąpanym w słońcu dostaliśmy info z lądu żeby przygotować się na potencjalne nadejście lokalnych burz. Nie musieliśmy czekać długo na realizacje tej prognozy. Od około dwudziestu godziny nie widać niebieskiego nieba. Czarne chmury jak wielkie, gęste nietoperze przelatują nad naszymi głowami ciskając mokrym i kłującym deszczem. Wczoraj po czterogodzinnej wachcie nocnej byłem cały tak mokry że moje pomarszczone od wody, przepalone od ściskania lin ręce w kontakcie z twarzą wydawały się jak by dotykał mnie ktoś obcy. To przedziwne uczucie wydawało się absurdalne bo w lustrze wilgotnej łazienki widziałem tylko odbicie odbicie własnej twarzy z mocno podkrążonymi oczami i przekrwionymi białkami oczu od nie wyspania. Wiatr z pod chmur doleciał wczoraj do trzydziestu siedmiu węzłow, wszystkie rece na pokład rzuciły się w deszczu do refowania, ster nie chciał skontrować i odpaść. Prawie straciliśmy żagle. Po chmurach przychodzi cisza i wtedy ospale spinaker wywleka się z worka bo przecież się ścigamy i dystans do trzeciej łodki się zmniejsza a nam też depczą inni po piętach. Za chwilę kolejny nietoperz czestuje nas wiatrem i wodą i spinaker ląduje na pokładzie. Wczoraj przy takiej operacji o mało szoty nie ściągneły Tadeusza z pokładu ale na szczęście zdążył je puścić. Ja w podobnej sytuacji wyszarpywałem z całej siły spinaker lądujący w wodzie i z impetem wkleił mnie on w szorstki laminat naszego pokładu, chyba po powrocie będę musiał odwiedzić Konrada żeby coś na regeneracje zbowu mi wstrzyknął w lewe kolano. Właśnie przyszła nowa prognoza pogody. Outlook negative, tak jak moje dzisiejsze samopoczucie.

Over,
Filip



Previous | Next