can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 12 i 13 - Kto refuje ten parkuje



Dzień 12 i 13 - Kto refuje ten parkuje

Sobota zlała się z niedzielą w jedną konsystencje. Wachty jedna za drugą, mało  odpoczynku. Wszyscy jacyś tacy mało mówni, nie było czasu żeby pisać. Wydawało się że oba te dni będą się jedynie różnić obiadem. W sobote była lasagna z resztek pokładowych warzyw częściowo naruszonych zębem czasu. Na niedziele już dużo wcześniej zaplanowaliśmy schabowe z piersi kurczaka w wersji morskiej bez panierki bo nie ma już bułki tartej. Te kotlety były naszym jedynym pozostałym mięsem na pokładzie.

W sobote rano odbierając wachte od pierwszego na dzień dobry usłyszałem. Znowu załatwili kolejny żagiel,  chodziło mu o bohaterów poprzedniej nocy. Pękła lina liku przedniego. To stało się już wcześniej i tym razem na szczęście znowu udało się nam go naprawić. To dobrze bo to ostatni nasz żagiel na słabe wiatry. Trochę zaczeły nas zjadać wyrzuty sumienia że tyle psioczyliśmy na tą pechową wachte bo co pada im duży żagiel to siła wiatru rzeczywistego rośnie o jakieś pięć węzłów powodując że świeżo stracony żagiel i tak musiał by jechać w dół. W myśl szybkiego płynięcia wybaczyliśmy im wszystkie zasłużone i nie zasłużone winy. Po porannej utracie coda zero wieje nam już stale dwadzieścia pięć węzłów co zaczeło zbliżać nas do celu z prędkością ponad dwustu mill na dobę. Dla takiego hotelowca jak nasza lagunka to iście sportowy wynik. Kapitan na spotkaniu organizacyjnym, które odbyło się w Gdańsku jakieś dwa tygodnie przed startem regat zachwalał nam jaką to wspaniałą pogodę miał trzy lata temu. Praktycznie nic innego tylko opalanie i łowienie rybek. Jarek mówił że nie ma co brać sztormiaka a najwyżej jakąś lekką ortalionową kurtkę. Bardzo nas to z Michałem zdziwiło bo jeszcze kilka tygodni wcześniej rozmawialiśmy na pięćdziesiątce wspólnego kolegi ze Świstakiem, który radził nam wziąść dwa komplety sztormiaków. Świstak pływa przez morza i oceany z Gutkiem i ci dwaj Panowie to najbardziej zaprawieni z oceanami ludzie jakich znam. Szukając kompromisu zdecydowałem się jednak wziąść ze sobą jeden komplet. I całe szczęście ale jaka szkoda że w pełni nie posłuchałem Świstaka. Rano w sobote wyglądało że jeszcze się rozpogodzi i że znowu tak jak w piątek czeka nas odrobina plażingu. Bardzo na to liczyłem bo jestem jednym z największych białasów na pokładzie. Tylko raz trafiła mi się wachta w słoncu, nie żeby było wiele słonecznych wacht ale są tacy któży naprawde skorzystali. Zrelaksowani czując że ląd i meta są już prawie za rogiem zaczeliśmy z Mariem konsultować hipotetyczne techniki sztormowania naszej łódki z Inge i Maćkiem. Okazuje sie że angielskie przysłowie it's not over till it's over, co w wolnym tłumaczeniu znaczy że się nie konczy do kiedy nie nadejdzie koniec absolutnie się sprawdza na oceanie. Po wachcie nawigacyjnej trafiłem do kambuza i po przygotowaniu farszu na lasagne poprosiłem Juliana o zrobienie beszamelu i wykończenie naszego dzieła. I wtedy się zaczeło. Wiatr z przyzwoicie mocnego wzmógł sie do trzydziestu pięciu węzłów szkwaląc regularnie do ponad czterdziestu, a to już około osiemdziesięciu kilometrów wiatru na godzine. Niebo zczarniało, fale zrobiły sie tak mocne że wszystko posypało się z kuchenki i trudno było ustać. Gruby i obfity deszcz zaczął nas bombardować i zacinać z każdej strony. Siny ze złości Atlantyk wyciągną ku nam swe szpony i przez chwilę to co widziałem przypominało mi sceny z fimu o rybakach z Georgem Clooney, który  bodajrze nazywał się Gniew Oceanu. Ja oczywiście dla dodania sobie animuszu ogladałem ten film przed rejsem, tak samo jak tragedie posejdona i wiele temu podobnych filmów wydających się być idealnymi jako rozrywka przed długim rejsem. Jedyne na co teraz można było czekać to ta jedna wielka fala która mogła by przewrócić łódkę. Opuszczając Kanary na chwile powiało nam równie mocno. Ktoś rzucił hasło żeby się refować ale Inge nasz strateg dość długo z tym zwlekał mówiac że to jest wyścig i, kto się refuje ten parkuje. Inge znany jest z mało mówności wiec wszyscy wzieliśmy sobie to do serca i ref jak na razie był tylko raz i to na krótką chwile. Tym razem było inaczej. Wszyscy w  ciszy i w spokoju bez wymiany nie potrzebnych słów sami i dobrowolnie ubrali kamizelki i pod przywództwem Inge wpięci w life liny poszli refować żagle. Gdy zapadła noc do już dość mocno adrenalinowego miksu Neptun dołożył nam wszech okalającą nas burze  z piorunami. Wyglądało to tak jak by jakiś złośliwy wszechmocny paparazzi robił nam całą noc zdjęcia z mocnym flashem jak kurczowo trzymamy się lin żeby nie spaść z pokładu, i mokniemy jak kury. Co jakiś czas nastepowała przysłowiowa i jak przez nas lękana cisza przed burzą żeby za chwile nowa banda paparazzi atakowała nas ze zdwojoną siła. Tak mineła nam prawie cała sobota, cała noc z soboty na niedziele i pierwsza połowa niedzieli. Jedyna dobra wiadomość którą się dzieliliśmy to to że nasz Mateusz dostał się do finałów regat star sailors, które właśnie teraz odbywa się na Bahama. Trzymając kciuki za jego zwycięstwo liczymy na to że mają tam z Izą troche milszą pogodę niż my tutaj. Po sztormie przyszedł spokój. Zabrało cały wiatr. Nasz wszechwiedzący komputer pokazał trzynaście dni do mety a pozostało nam jedynie trochę ponad czterysta mil. W czasie naszych regat mamy prawo pomagać sobie silnikiem ale musimy to zgłosić i za kare dostaniemy doliczenie podwójności czasu przepłyniętego na silniku. Przed wypłynieciem komisja regatowa spisywała stan moto godzin na każdej łódce i zrobią to ponownie po dopłynięciu do brzegu wiec mamy pewość że nikt pochopnie nie bedzie odpalać silników. Bardzo to się nam z początku nie podobało ale strategiczna decyzją została słusznie podjeta gdy dowiedzieliśmy się że do okoła nas kataryny ruszyły w ruch. Matematyka jest prosta. Plynąc na silniku osiągamy osiem węzłów prędkości i oddalamy sie od centrum niżu. Czyli wiedzac że ląd jest w bezpiecznym zasięgu naszych zbiorników z paliwem powinniśmy za każdym razem pomagać sobie silnikiem gdy na żaglach płyniemy mniej niż trzy i pół węzła. Na szczęście jak narazie na silniku płyneliśmy tylko ciut mniej niż godzinę do czasu jak ponownie złapaliśmy wystarczająco satysfskcjonujący nas wiatr. Moknąc tak w nocy zastanawialiśmy się czy Jarek, nasz kapitan poprzednio bez sztormiaczka to nie plynął po jakimś innym Atlantyku niż my teraz.

Over

Filip



Previous | Next