can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 7 - Gdzie kapitanów szesc tam nie ma co jesc



Dzień 7 - Gdzie kapitanów sześć tam nie ma co jeść

Żyjąc w nie ustannej świadomości skomplikowania własnego charakteru, ze wzgledu na szacunek dla pozostałych współtowarzyszy bardzo staram się nad sobą panować i być układny w stosunku do reszty. Bycie samcem alfa nie łatwym bywa jeśli się ma tego świadomość i stara się to kontrolować. Tak na prawdę to pretendujących do tytułu kapitana na łódce jest pięciu ale sześć się odrobinę lepiej rymuje. Z tych wspomnianych pięciu, dwóch to kapitanowie tytularni czyli Jarek i Maciek i dwóch częściowo ale nie zupełnie tych samych to kapitanowie nominalni czyli Jarek i nasz strateg Inge. Do tego dochodzi jeszcze dwóch kapitanów  zwyczajowych czyli ja i Kaczor. I jak tu nie zwariować. Jak po raz pierwszy z załogą w komplecie w zeszłym tygodniu zaczynaliśmy robić pierwsze zwroty to sytuacja dla obserwujących to wydarzenie z boku mogła wydawać sie prze komiczna. Pięciu krzyczy komendy, każdy inne a pozostalych trzech nie do końca wie co robić i kogo słuchać. Nie to ciągnij, tamto wybieraj, stawiaj coda, nie stawiaj genakera. W stadzie wilków, a nas tu kilka alfa samców jednak jest, trzeba mieć mocną rekę. Nasz kapitan sobie z tym szybko poradził ale przyznam szczerze że szczególnie nas dwóch zwyczajowych traktuje zbyt pobłażliwie bo to my robimy najwiecej dymu. Rozumiem intencje kapitana, który chce zachować integralność załogi i bardzo zależy mu na koleżeńskiej atmosferze ale łatwej fuchy z nami kapitanami to Jarek nie ma.

Wczoraj na obiad był kotlet schabowy. Julian z Jarkiem i Tadeuszem nawet zrobili mizerie i ziemniaki pure. Istna niedzielna uczta tylko tyle że bujało jak na rodeo i że wszedzie do okoła rozpościerał się błekit. Ale do tego ogólnie się już przyzwyczailiśmy. Nasze trio świetnie gotuje, Maciek też sie nieźle raz postarał. My z Mario raczej wolimy ciąć, obierać i zmywać. Inge podobno nie powinien podchodzić do kuchni. Wierzymy kapitanowi na słowo tym bardziej że Inge ma na prawdę pełno roboty.  Michał przebywał pod dość długim okresem ochronnym ze względów zdrowotnych ale po dzisiejszych słowach kapitana obchód jachtu nie bedzie już akceptowalną wymówką  zwalniającą od obowiązków kambuzowych.
Jadamy po męsku. Pyszne cebule, czosnek i chilli na naszym pokładzie są w każdej potrawie. Przekwitła nam już papryka a też dużo tego pysznego, bogatego w witaminy warzywka jedliśmy. W końcu kapitan mieszkał latami na Węgrzech i wiedział jakie pyszności kupić na pokład. Z hitów kulinarnych rejsu to mieliśmy wspomniane już przepyszne, chrupkie schabowszczaki, genialną lasagna pod beszamelem, curry z kurczakiem, carrbonare i kotlety mielone. Było też wyśmienite mahi mahi ale o tym już pisałem. Z racji że nie miałem tyle szcześcia na poczatku rejsu jak większość moich szanownych kolegów i nie nakarmiłem rybek trzema kilogramami swojej masy ciała to od dziś wrzucam na luz. Plan był piekny, mój instruktor nawet stworzył zestaw ćwiczeń na łódke żeby nie wypaść z formy w czasie rejsu. Wiozłem ze sobą z pięć kilo sprzetu specjalnie dostosowanego do cross fitu jachtowego. Mnie i trenera ominął tylko jeden drobny szczegół. Tu tak buja że zrobienie przysiadu, pąpki czy podciągnięcie jest w praktyce niemożliwe bez upadku i niezłych potłuczeń. Trochę brakuje ruchu ale dziś zaczeliśmy płynąć kątami i robimy dużo zwrotów  Mamy przyjemność regularnego szarpania linek i kręcnia kabestanami co braci żeglarskiej daje dużo satysfakcji. Dziś zrobiło się ciepło bo w końcu tropiki to rejon po między zwrotnikiem raka a zwrotnikiem koziorożca a przecież zwrotnik to po angielsku tropic.

Maciek nie boi się chyba latających ryb. M&M'sy się skończyły a nasza odsalarka nie działa już definitywnie. Na razie za to mamy komplet działających żagli co dla nas jest nowościa. Teraz ścigamy się już na bardzo poważnie.

Over,

Filip



Previous | Next